5/26/2016

Zdrowie > modą, czyli opalaj się z głową!


Choć mamy już za sobą pierwsze ciepłe dni tego roku, czuję, że lato jeszcze do nas zawita. Musi! A bez czego trudno wyobrazić sobie piękne, ciepłe lato? Opalenizna! Tak tak, każda z nas marzy o cudownej, muśniętej słońcem skórze rodem z plaż w Los Angeles. Niestety, piękny wygląd to nie wszystko. Choć kolorek zdecydowanie dodałby niektórym z nas zdrowego blasku, gra nie jest warta ryzyka. Zamiast więc zaczniesz smażyć się w najlepsze (dosłownie, ale o tym za chwilę), usiądź na chwilę i pozwól opowiedzieć sobie o bezpieczniejszych alternatywach. Zaczynamy!

Na początek historia

Była kiedyś moda na opalanie. Wróć. Moda na opalanie istnieje do dziś. Kiedyś jednak używanie kremu z filtrem było... passé. Popularnością cieszyły się za to wszelkie preparaty przyspieszające opaleniznę. Nie zarzucę im nic, bo kompletnie mnie nie obchodziły. Nie. W czasach mojej młodości, gdy o kieszonkowym mogłam tylko pomarzyć, szukanie tańszych zamienników było o wiele ciekawsze. Po co mi sklepowy wspomagacz, kiedy mam... olej roślinny! Nie, nie przewidziało ci się. Szybko zobaczyłam w tym głupotę i przestałam się nim smarować, ale znam ludzi, którzy robili to za każdym razem, gdy kładli się na trawce w celu łapania opalenizny. Jeśli jeszcze nie masz wyraźnego obrazu, pozwól, że go namaluję - graficznie i bez zahamowań. Smarujesz ciało olejem roślinnym. Tym samym, który wylewasz na patelnię, gdy smażysz frytki. Wychodzisz na dwór, kładziesz się na trawce i opalasz. Temperatura powietrza - 34 stopnie. Ale to nie temperatura cię opala. To promieniowanie słoneczne. Promieniowanie, które znacznie przekracza rzeczone 34 stopnie Celsiusza. Leżysz tam, jak na patelni, i smażysz się, jak wspomniane frytki? Przyjemnie? Podoba ci się zapach rozgrzanego oleju? Może rzuć sobie bekon na brzuszek? Będzie do jajecznicy na kolację. Fuj!

Ale ja chcę się opalić! 

Wspaniale. Dołączyłaś do większości. A czy wiesz, że użycie kremu z filtrem nie wyklucza takiej opcji? Wystawienie skóry, niezabezpieczonej, bezpośrednio na słońce niesie za sobą wielkie ryzyko. Piekący, przypalony naskórek to tylko czubek góry lodowej. Niebezpieczne zmiany skórne, poparzenia, pieprzyki. Nie wspominając już o raku skóry, który takie warunki pogodowe wprost uwielbia. Czytałam nie tak dawno temu, że naukowcy badają, czy obecne w kremach filtry faktycznie mogą paskudę powstrzymać. Dopóki jednak niczego konkretnego nie udowodnią, stawiam na głos większości. Lepiej się ubezpieczyć, niż żałować.

Jakie są twoje opcje? 

Przede wszystkim, unikaj słońca w godzinach szczytu. Wielu z nas robi to mimowolnie, spędzając najtrudniejsze godziny w pracy i szkole. Weekendy są jednak od tego, by czas spędzić aktywniej i to właśnie wtedy słonko kusi najbardziej. Jeśli chcesz jak najdłużej korzystać z dnia, w godzinach 11-15 schowaj się w cień. To nie musi być zimne, murowane mieszkanie. Cień drzewa w zupełności wystarczy. Ponadto, pamiętaj o piciu wody. Na szczęście w upały czujemy większe pragnienie, ale zwykle i tak spożywamy za mało płynów. Jeśli nie lubisz czystej wody, dodaj owoce, cytrynę, miętę - spraw, by picie było przyjemnością, a nie obowiązkiem. Krem, krem, krem! Zależnie od karnacji możesz postawić na większy lub mniejszy filtr, ale ja polecam te wyższe, które w najgorętszych godzinach są obowiązkowe. Nikt nie czerpie przyjemności z bycia "rakiem". Pamiętaj też, by po każdej wizycie w basenie ponownie nałożyć kosmetyk. Wodoodporny? Dziękuję, wolę być pewna. A! I sprawdź, czy twój krem chroni przed UVA i UVB. To ważne!


Samoopalacz to twój przyjaciel! 

Kategoria, za którą stoję murem. Samoopalacze. Czasy, w których dawały efekt Oompa Loompa i gadającej pomarańczy minęły. Koniec ze straszącymi marchewkowym odcieniem dłońmi. Wystarczy zrobić to dobrze, a twoja skóra ci podziękuje. Osiągniesz opaleniznę, o której wcześniej mogłaś pomarzyć. Finansowo zrekompensujesz sobie choroby skórne. Czy warto? Oczywiście, że tak!

Jak wybrać? 

Wybór samoopalacza może być równie kłopotliwy, co znalezienie mascary - każdy działa, każdy trochę inaczej. Zanim więc załadujesz koszyk, zastanów się czego poszukujesz. Delikatną opaleniznę i zdrowy blask zapewnią ci balsamy brązujące, czyli tzw. gradual tanners. Jedyna wada? Czas. One nie dadzą ci natychmiastowych rezultatów. W zamian jednak dłużej nacieszysz się kolorkiem. Dlaczego? Nakładając je codziennie, co drugi dzień, co trzeci dzień (zależnie od preferencji i konkretnego produktu), twoja opalenizna będzie budowana stopniowo, naturalnie i regularnie. Dodatkowo, zero zmartwień o brzydkie plamy schodzącego produktu! O tym jednak za chwilę. Jeśli kręci cię opcja opalenizny "na już", wybierz coś z półki do tego przeznaczonej. Tu nie mam dużego doświadczenia, więc nie polecę niczego konkretnego. Pamiętaj jednak o środkach ostrożności. Zwłaszcza w przypadku natychmiastowych samoopalaczy (choć zwolenniczki balsamów też powinny o tym pamiętać), istnieje kilka kroków, dzięki którym twoja opalenizna będzie wiecznie świeża i zachwycająca.

O czym pamiętać?

Przed każdą aplikacją samoopalacza (lub co kilka dni w przypadku balsamu), pamiętaj o peelingu. Odpowiednie przygotowanie skóry to podstawa!

Depilator ponad maszynką. Dlaczego? Efekt gładkich nóg utrzyma się dłużej, samoopalacz nałożysz bardziej równomiernie, a jego nadmiar nie osiądzie na wyglądających spod skóry odrostach. Co jednak ważne, jeśli reagujesz na depilację tak jak ja (małymi krostkami), zabierz się za to dzień wcześniej. Nie ma nic gorszego niż podrażnienia!

Nawilżaj. Balsamy są tu odrębną historią, ale stawiając na samoopalacz ekspresowy, warto nawilżyć skórę przed jego użyciem. Skup się na łokciach, kolanach, kostkach. To tam najczęściej produkt "załamuje się", bo skóra jest po prostu zbyt sucha, by zatrzymać go na powierzchni! By utrzymać opaleniznę w dobrej kondycji, o nawilżaniu pamiętaj codziennie. Właściwie, i tak powinnaś!


Wniosek jest jeden. Całkiem prosty i przyjazny. Czasami kosmetyki wygrywają z naturą. W jednym z odcinków Gry o Tron (nie pytajcie...) ktoś gdzieś walnął, że słońce pali białych ludzi. Tak jest. Nic z tym nie zrobimy. Zamiast więc cierpieć, postarajmy się, by nasza skóra wyglądała pięknie przez długie lata. Opalenizna zostanie z nami na chwilę, a jej marne skutki? Prawdopodobnie na zawsze. Opalaj się z głową!

Okay. To sobie pogadałam. A jakie jest twoje podejście do opalania? Wiem, że nie pokryłam tematu nawet w połowie i chciałabym wiedzieć, czy przychodzą ci do głowy jakieś rażące pominięcia - z chęcią uzupełnię wpis! A może jesteś zwolenniczką słońca i nie przejmujesz się konsekwencjami? Czekam na odpowiedź, a tymczasem wybieram się na spacerek. Wieczorem, przy delikatnym słońcu i wietrze też może się udać!

2 komentarze:

  1. Jak mówisz trzeba podejść z głową :) ale też nie ma co przesadzać.. bo jeśli opalamy się na działce czy polskim morzem to filtr 30 praktycznie powoduje że promienie nas nie łapią, starczy 15. Chyba najważniejsze smarować się, a po opalaniu nawilżać. A na twarz i USZY 50tka.. to już mówię z doświadczenia bo schodząca skóra nosa czy uszu to masakra :C
    Pozdrawiam :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, twarz i uszy chronić należy, a w polskich warunkach wystarcza niższy filtr. Nie ma jednak bata - jeśli leżymy na plaży (nawet polskiej), nad basenem, czy innym akwenem wodnym, 15 to zdecydowanie za mało. Słońce w najgorszych godzinach piecze równie mocno, co w krajach cieplejszych. Wystarczy położyć termometr bezpośrednio na słońcu.

      Usuń